sobota, 7 stycznia 2012

Black Horizonz ‘Krura’


Chaosthrone Prod, album, 2010
Dość często zdarza się, że zespół nagrywający solidne płyciwo przechodzi niezauważony, a media pompujące komercyjną papkę serwują gnioty na które to legiony gównozjadów się rzucają. Takie prawa rynku (tfu! jak to brzmi!), tym bardziej mam olbrzymią przyjemność z możliwości prezentacji hordy która obija się już w podziemiu ponad 10 lat i nie rozumiem dlaczego nie zdobyła choćby wąskiego grona wyznawców. Wywiadów z nimi jak na lekarstwo, recenzji kilka ale gównie w ich ojczystym niemieckim co mnie nie bardzo urządza. Tak więc moi mili, Black Horizonz po 5 demówkach, jednym splicie i albumie nagrywa w 2010 roku następcę pełnowymiarowego debiutu, który nie jest czymś niewiadomo jak znakomitym, ale zasługuje na uwagę rzetelnością i dobrym poziomem prezentowanego Black Metalu. Muzyka zawarta na ‘Krura’ (założę się, że każdy z was wpierw przeczytał tytuł albumu jako ‘kura’ hehe) charateryzuje się czymś co można umieścić jako wypadkową pomiędzy technicznym Black’iem a typowych strukturach otwartych strun czerpiących z korzenii tradycji tego gatunku. Tempa są zróżnicowane i mamy zarówno zwolnienia jak i blasty, jednak sposób rejestracji perkusji drażni mnie niemiłosiernie ponieważ został ładnie wypieszczony i podrasowany komputerowo, ale cóż... czas idzie naprzód, może pora abym ja się dostosował hehe. Kończąc jednak kwestię perkusji, to są triggery no i ślicznie to brzmi... do zniesienia przeze mnie. Gitary czasem zapędzają się w techniczne łamańce tworząc obraz lekkiej psychodeli jednak bez obaw, bo Black Horizonz zna umiar. Wokale to od screamo po kilka growli, melodeklamacji vide intro, czy takie troszkę przesterowanych na wpół screamo na wpół radiowe. Ogółem momentami zalatuje z lekka norweskim Thorns, jednak nie ryzykowałbym w przypadku niemców osądów o kopiowanie. Sumując mogę ponownie powiedzieć tylko, że to dobry album, trzymający pewien poziom jednak część elementów zostało zapomnianych przez germańską ekipę, przede wszystkim polerka brzmienia zabiła ducha a i zarazem pierwotną energię tego albumu, co nie oznacza że należy ich skreślać. Wręcz przeciwnie, bo album jest do posłuchania i to nie raz.
4/6